COOLTURA

Przestałam się nakręcać

Ze Zbigniewem Zamachowskim długo uchodzili za małżeństwo idealne. Wychowywali czworo dzieci, kiedy w 2012 roku, w atmosferze skandalu rozwiedli się. Niedługo później aktor poślubił Monikę Richardson. O sztuce wybaczania i o tym jak odbudować siebie po zdradzie mówi Aleksandra Justa – aktorka Teatru Narodowego.

„W pośpiechu życia nie bardzo umiałam sobie powiedzieć, co jest dla mnie najważniejsze” – to Pani słowa. Przy czwórce dzieci łatwo zgubić siebie?
My, matki czasami przyzwyczajamy się do tego, że jak rodzimy dzieci, to wszystko robimy dla potomstwa, dla męża, a siebie stawiamy na ostatnim miejscu. W natłoku spraw codziennych, włącza się niestety taki autopilot. Wtedy brakuje czasu na zastanowienie, co chciałabym zrobić dla siebie. Ja do dzisiaj w moim domu nie mam swojego pokoju. Był zawsze pokój dla męża, a ja nawet nie pomyślałam o tym, że mogę mieć swoją małą przestrzeń do pracy i do odpoczynku.

Wydaje się, że ta tendencja zmienia się jednak w kierunku zdrowego egoizmu, nastawienia na siebie i swoje potrzeby.
Zgadza się, tylko to „Ja” musi być w konfiguracji z tą drugą osobą, z którą się żyje. Kiedyś powiedziałam mojej nastarszej córce, co ona zrozumiała lepiej dopiero po latach, że kiedy ją urodziłam to w pewnym sensie skończyło się moje życie. Byłam po studiach, grałam w Teatrze Studio, ale założyliśmy ze Zbyszkiem rodzinę i na tym się skupiłam. Tylko jeśli kiedyś człowiek się nie zatrzyma i nie zapyta odbicia w lustrze: „czego chcesz od siebie, czego oczekujesz od osoby,z którą jesteś”, to może być tak, że te osoby żyją przez lata obok siebie.

Prasa pisała, że Aleksandra Justa to szara myszka. Zbigniew Zamachowski brylował, a żona zawsze była w cieniu. Czy Pani się z tym zgadza?
Przyznam, że mam tendencję do chowania się za siebie samą, ale nie czułam się szarą myszką. Nie chowałam się przed życiem, tylko po prostu nie lubiłam rozgłosu. Są osobowości, które sprzedadzą wszystko, żeby być na świeczniku, ale ja do nich nigdy nie należałam. I uznałam, że z tym doświadczeniem, które mam, chcę pomagać innym. Właściwie sama wychowałam czwórkę dzieci, spotkało mnie wiele przykrości opisywanych przez partnerkę byłego męża na łamach prasy, na naszą rodzinę nasyłano paparazzi… To wszystko miało bardzo duży wpływ i na mnie i na moje dorastające wtedy dzieci.

W sądach walczyła Pani jak lwica o spokój, o ich lepszy byt.
Pani Monika ma sądowy zakaz wypowiadania się na nasz temat, a co do innych spraw, to nie ja składałam pozwy. Została mi rzucona rękawica, a ja ją podniosłam. Gdybym nie walczyła, to być może moje dzieci, nie dość, że rodzina im się rozpadła, straciłyby też swój dom. Trudno mi zrozumieć, że z jednej strony w Polsce zachęca się kobiety do walki o alimenty, a z drugiej, kiedy taka kobieta dostaje na kilkoro dzieci duże alimenty, bo jej mąż bardzo dużo zarabiał, to podnosi się larum. Przecież według prawa dzieci powinny mieć taki sam standard życia, jaki miały przed rozwodem. I ja właśnie o to walczyłam, chociaż odchorowałam to bardzo. Szybko zweryfikowały się też moje przyjaźnie i te prywatne, i zawodowe. Dziś wiem na pewno, że gdybym była w potrzebie, to do Wojtka Malajkata i jego wspaniałej żony na przykład zawsze mogę się zwrócić.

Wtedy odkryła Pani metodę do walki z ogromnym stresem?
Tak, to był mój wentyl bezpieczeństwa. Nie lubię obciążać innych swoimi kłopotami, początkowo starałam sobie radzić poprzez sport, pływanie, ale w końcu przestałam nad tym stresem panować. Byłam podenerwowana, dużo płakałam, bolało mnie kłamstwo i niesprawiedliwość. Ale nie popadłam w odrętwienie. Miałam dzieci, którym byłam potrzebna, mieszkaliśmy poza aglomeracją, więc musiałam je zawieźć, przywieźć i dzisiaj zbieram plony. Mam z nimi doskonały kontakt, potrafimy się z siebie śmiać, nie zboczyły na złą drogę, chociaż też potrzebowały terapii, by się z tym wszystkim uporać. Gdy skończyłam kurs mindfulness od razu zauważyły zmianę: „Mamo, przestałaś się nakręcać” – słyszałam.

fot. Facebook Aleksandra Justa

Wcześniej nie poświęcała sobie Pani uwagi, nie dbała o ten dobrostan?
Medytacją, czy pracą nad sobą interesowałam się już ponad 20 lat temu. Pojechałam nawet na zajęcia organizowane przez Małgosię Braunek, ale wtedy mieszkałam na drugim końcu Warszawy i logistycznie to było bardzo trudne. Czasami pozwalałam sobie jednak na wyjazd na 2-3 dni, żeby pobyć sama ze sobą. Miałam panią do pomocy, bo Zbyszek dużo pracował i właściwie nie było go w domu.

Z perspektywy czasu,myśli Pani, że Wasz związek trwałby, gdyby nie inna kobieta?
Byliśmy razem prawie 20 lat, więc był czas, żeby przełknąć wiele gorzkich pigułek i pracować nad związkiem. Pochodzę z dużej rodziny i dla mnie ona jest nadrzędną wartością. Rozpad rodziny zawsze traktuję jako jedną z największych porażek w życiu. Dla dzieci jest lepiej, kiedy rodzina jest pełna, ale jeśli zaczyna się bardzo źle dziać, a między małżonkami brakuje miłości, życzliwości, że o wdzięczności nie wspomnę, to lepiej tego dzieci nie uczyć. Jeśli z kolei ludzie nadal mają te same priorytety, to wierzę, że są w stanie się dogadać.

W 2018 roku, kilka lat po rozwodzie, uzyskała pani specjalny certyfikat. Tak oto aktorka Teatru Narodowego została też trenerem mindfulness. Co to takiego?
To był przełomowy czas, kiedy w prasie ukazywało się mnóstwo nieprawdy, kiedy w sądzie musiałam tłumaczyć się z każdej wydanej złotówki. Jechałam samochodem, w radiu usłyszałam o treningu uważności. Byłam w tzw. czarnej dziurze, a psychologia była dziedziną, która mnie zawsze interesowała. Zapisałam się na warsztaty mindfulness. To jest taki powrót do tego, jak żyła moja babcia – żyła tu i teraz. Była uważna, robiła tylko jedną rzecz w danym momencie, a kiedy miałam jakiś problem, zawsze kierowała wzrok i uwagę tylko na mnie.

Z córkami: Bronisławą i Marią. fot. Facebook Aleksandra Justa

Dzisiaj, korzystając ze swoich doświadczeń, pomaga Pani innym i sama prowadzi treningi uważności.
Organizowałam już kursy w Centrum Praw Kobiet dla pań poharatanych życiowo, co było dla mnie samej cennym doświadczeniem. A od lutego prowadzę warsztaty przy ul. Śniadeckich w Warszawie. Spotykamy się przez osiem tygodni i uczymy być życzliwym dla siebie.

Jak Pani widzi siebie za pięć lat?
Nie zastanawiam się nad tym, moim celem jest dobrze przeżyty dzień. Wiadomo, że nie da się żyć bez jakiegokolwiek planowania, ale nie wiadomo nawet co się wydarzy jutro. Dlatego uwolnienie się od tego myślenia, daje dużo przestrzeni na to, co jest teraz. Dzieci są już duże, jest więcej czasu dla siebie i nie wykluczam,że poznam jeszcze kogoś,z kim będę w szczęśliwej relacji.

Dzieci wyfrunęły z gniazda?
Mieszkamy wciąż razem w Pęcicach, mamy bliską relację, wciąż uczę się tej ich dorosłości. Marysia pracuje w Radiu Nowy Świat i bardzo to lubi, synowie też uczą się i pracują.

A co u Broni, którą pamiętamy ze wspaniałej roli w „Powidokach” Andrzeja Wajdy? Zobaczymy ją jeszcze na ekranie?
To jest pytanie do Broni. Na razie się uczy, nie jest to aktorstwo. Dzieci nie chcą, bym o nich mówiła publicznie i zamierzam to uszanować.

Wybaczyła Pani byłemu mężowi?
Jesteśmy w stanie iść razem z dziećmi na obiad i to jest dla nas ważne. A to czy ktoś, kto nabroił wyciągnie wnioski z tego co się wydarzyło, to już jest poza mną. Zawsze warto pracować nad wybaczeniem. Mnie uczyła tego moja mama, nie można było iść spać pokłóconym. Myślę, że potrafię wybaczać, chociaż to zawsze jest proces.
Dziękuję za rozmowę

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *